czwartek, 29 grudnia 2011

Ona kocha go bardziej niż on kiedykolwiek będzie wiedział. On kocha ją bardziej niż kiedykolwiek to okaże.






Nie pamiętam kiedy to wystartowało, bo i po co? Krótkie pukanie stylizowane na szept. Cały dom pogrążony w śnie, wśród ciemności mojego pokoju; ty i ja. Bez zbędnych wstępów, zwykła rozmowa. I za każdym razem wryta w naszą pamięć obietnica – po prostu bądźmy szczerzy. Za oknem mruga latarnia, obwieszczając nocy upadek swojego świetlnego królestwa. Rzucasz tam kilka ukradkowych spojrzeń, ja nawet nie drgnę. Ten szajs często się psuje. Chyba nie lubisz jak ktoś ci przerywa, zerkasz na mnie niepewnie i pytasz na czym skończyłeś. Wzruszam ramionami, bo i tak dokładnie pamiętasz przerwany monolog. Nie chcę żebyś pomyślał, że cię słucham. To by oznaczało zainteresowanie, a nie taką mam opinię. Znudzony cynik, czekający na swego błazna by go zabawił. Problemy ludzi przejmujących się światem wkoło nie raz odciągały mnie od snu. A może to zwykła bezsenność.
Czasem obejmujesz się rękoma, zupełnie jakby było ci zimno. Oprócz szalu niepewności otula nas ciepła, wysłużona pierzyna. Napięcie wisi w powietrzu, okrążając na jak dzikie zwierze czyhając na odpowiednią chwilę. Ugryźć i nie puścić. To ty się denerwujesz, ja wiem, że moi rodzice mają mocny sen. Tylko ty nie zostałeś poinformowany. Lubię patrzeć jak odchylasz się w stronę drzwi. Szyba zagarnęła kolor z korytarza, czerń nie chce się rozstąpić i nic nie zobaczysz. Po prostu mnie to bawi.
Jedyną regułą jest: ty mówisz, ja słucham. Nie ma żadnych ograniczeń. Dawno temu pozwoliłam ci płakać, zareagowałeś radośnie, nawet jeśli w umowie nie było słowa o pocieszeniu. Podpisałeś no i jest. Czasem zapalam świeczki, wiem, że ich nie znosisz. W większości są to niedobitki z rana, zostaje im kilka minut życia, parę zdań wyrwanych z kontekstu, to wszystko na co mogą liczyć.
Kiedy gasną, atmosfera staje się lekka. Z jakiegoś powodu już nie stresuje cię tak mówienie. Czasem przeraża mnie to ile o tobie wiem. Kiedy nad ranem obudzę cię bez słowa, znów jesteś znajomym z osiedla, nie boisz się i marudzisz na porę. Czasem na pogodę, czasem na mnie. Przekręcasz się, naciągasz mocno kołdrę. Z moim ulubionym uśmiechem i specyficznym tonem, przypominam ci kto zaraz wstaje. Zrywasz się jak oparzony; uśmiecham się widząc to reakcję, choć znam każdy ruch na pamięć; każdą zmianę na twarzy, cichy pomruk nie znaczący nic.
Przyszedłeś płacząc, wychodząc zabierasz mi ulubioną fioletową bluzę. Z o wiele za długimi rękawami, pourywanymi troczkami. Oboje ją lubimy, ale co mi tam. Oddasz następnym razem, przecież wiem. Bezdźwięcznie otwieram ci balkonowe okno, każde z nas jest zdziwione do jakiej perfekcji już tym doszłam. Płot nie stanowi przeszkody, droga wolna. ‘Do zobaczenia!’ i czekam na kolejną porcję spowiedzi, która kończy się z przychodzącym snem.
Przez gęste chmury nie widać słońca; włączam komputer i wieczór pojawia się równie nagle jak poprzednio.

jeśli chcesz
mogę cię ocalić
bez żalu
i zobowiązań
bez przywiązania
tylko ze mną
istniej

Bez smutku i zrażenia, przyglądam się cieniom kresek na moim ciele. Układając się w wiersze o życiu, opowiadają mi więcej niż jestem zrozumień. Mimo próśb, doprowadzają do ślepoty. Gdybym tylko mógł pokazać ci wszystkie światy przeplatające się w mojej świadomości, ponownie bym żył. Porwany w sen bez początku i bez końca, z myślą, że nie będąc duchem – ostatnia rzecz, jaką bym zrobił to pożegnanie tobą, daję się opętać. Z obrazem ponownych narodzin, ciemność przebija mi oczy. Pożegnanie z melodią życia – nawet martwą Cię kocham, przysięgam; nieważne.
wokół mnie milion twarzy
maski bez wyrazu
nieświadome
nieobliczalności
otaczającego je świata

Kołysanka szaleństwa nigdy nie wydawała mi się tak wyraźna. Następny krok, sprawi, że uwierzę. Ostatni dotyk własnych ust, bez odwracania się - z wielkimi nadziejami na przyszłość, w następnym geście nieśmiało dotykam framugi okna. Nie zwolnię, nie godzi się własnoręcznie marzeń, które tak rozpaczliwie wołają o zrealizowanie. Wiecznie głuchy na krzyki potrzebujących, wreszcie wyciągnę ku nim pomocną dłoń. W zasięgu wzroku puste domy. Cienie wkradające się na ulicę, czarna parada na moją cześć. Nie wypada kazać gościom czekać, zwłaszcza gdy okazali się tak uprzejmi. Pierwszy raz nie tęsknie.


2 komentarze: