Jest coś takiego, co zżera mnie od środka. Nie pozwala zapomnieć i zrobić kroku do przodu. Pierdolony anty-postęp. Powoli i z bólem uświadamiam sobie, że jednak sam nie dam rady. Co nie zmienia faktu, że nie będę próbować. Będę. Bez skutku. Ale ciągle. W kółko i kółko.
Czwarta doba bez snu, ja pierdolę. I leci mi krew z nosa. Ale nie chcę. Nie chcę jutra, nie chcę do szkoły, chcę zaszyć się gdzieś, gdzie nikt nie będzie mnie znał. Mam dosyć udawania, że jest dobrze, ale tutaj też - nie przestanę. Bo nie umiem zajmować się sobą gdy ktoś inny potrzebuje pomocy. Może chodzić o zaparzenie herbaty, złamane serce czy tam pracę domową.
U siebie nic nie poradzę, zapewne też nie zmienię. Ale może chociaż komuś innemu się przydam.
Chciałbym znać ból serca tylko ze smutnych piosenek o miłości.
Nawet nie wiem kiedy mijają poszczególne minuty. Godziny pędzą jak szalone. Nie potrafię skupić się na niczym. Ręce mi się trzęsą, a spodnie całe są w herbacie. I zimno mi w stopy.
A może nie powinno mnie obchodzić czy jestem dobry czy zły?
Przecież przydział szczęścia nigdy nie jest sprawiedliwy.
Najgorsza jest jednak myśl szepcząca, że prawdopodobnie cały problem tkwi we mnie. I tylko we mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz