sobota, 9 lipca 2011

God I've tried, am I lost in your eyes?

Muszę znaleźć przestrzeń, gdzie zdołam zamknąć oczy i nie widzieć miejsc, w których byłem. Kto wie - może nawet dopisze mi szczęście i w ogóle o nich zapomnę?



Nie pamiętam ostatnich kilkunastu godzin. Nawet już nie wiem - których. Mam lukę w pamięci. Trudno. Ostatnie - relacja o HP. I moje kilku godzinne wycie byłemu do słuchawki. No cóż. Sam się dziwię. Dwadzieścia sześć lat na karku, a słucham mojego skamlenia o końcu dzieciństwa i tym podobne. Jak to ja i mój dramatyzm. Tylko ostatnie słowa. 'Sam już nie wiem czemu zerwaliśmy. Dobranoc.' Br. Niechaj nawet nie liczy, że odezwę się teraz do niego przez najbliższe pół roku. 

Nie rozsuwam szuflad w moich komodach. Ubrania zazwyczaj leżą na biurku. Na ziemi. Na a książkach. Czasem zastanawiam się dlaczego. Potem znów do nich zaglądam i już wiem. Znalazłem płyty. Porysowane, niepodpisane. Halloween 2010. Nie pamiętam w pierwszej chwili. A potem, a potem, a potem. Nasze ostatnie wspólne święta razem, huh? 

Nagranie z jakiejś pieprzonej imprezy. O dziwo, nie jestem zalany w trupa. Bujam się na oparciu jakiejś trzeszczącej kanapy. W przód i w tył, zupełnie jak ofiara idealna choroby sierocej. Filip leży na kanapie z lekko podkulonymi nogami i patrzy z lekkim poirytowaniem w kieliszek. Szampan? Za chwilę warczy, że mam się uspokoić, bo nie jest w stanie się oprzeć o mnie. Cholernie mnie to rozbawia. Czemu? Wkoło pełno obcych mi ludzi. Kojarzę może dwoje, troje? Pamiętam, że z facetem przy oknie niecały rok wcześniej spędziłem noc. Za chuja nie potrafię dopasować imienia do twarzy. Filip znów zaczyna coś do mnie mówić. Nagranie jest urwane. To ja je popsułem, prawda? 

Nadal nie mogę zrozumieć czemu kilka słów tak bardzo mnie rozbawiło. Przez chwilę znów czuję tę dziwną wesołość. Czuję. Mam wypieki na twarzy. Jest mi dziwnie gorąco. I tak cholernie przytulnie. Jakbym przed chwilą obudził się w wyjątkowo udanego snu. Tęsknię. Nie tęsknie. Wiem, że chcę przestać, cokolwiek by to nie było. Źle mi z tym. To ostatnia rana, która nie chce się zabliźnić. Ja jej nie pozwalam. W tym momencie brzydzę się sobą. Połamałem płytę. Kawałkiem plastiku wypisuję sobie słowa upragnionego tatuażu na przedramieniu. Zaskakuje mnie moja siła. A teraz boli mnie ręka. 

To wszystko jest w mojej głowie. To ja jestem tutaj panem i władcą prawda? To ja mogę wszystko zniszczyć i stworzyć. Chcę tego. Więc dlaczego tak się nie staje? Co mnie powstrzymuje? Czasem mam wrażenie, że w moich lukach w pamięci - tam jest klucz. Jest coś czego nie pamiętam. A do chuja powinienem!
Wiesz jak to jest zapisywać przed snem swoje imię i chować kartkę pod poduszkę? Ja wiem. Bo wiele razy bez tego, nie wiedziałbym po obudzeniu kim jestem.

Może ta wesołość bierze się z przeszłości. Może On... ja nie potrzebowałem fizyczności. Seks jest dobry, fajny, miły, przyjemny. Kochałem go na tyle, że nie potrzebowałem. Mrowienie, dziwnie pełzające pod skórą uczucie, lekkie dreszcze, a wystarczyło, że huśtałem go na placu zabaw, z tym krytycznym spojrzeniem starszych pań, siedzącym na moim karku. Boże, jak błogo miałem to zupełnie gdzieś. Dlaczego wciąż czuję tę samą radość jak wtedy gdy mogłem przykrywać go kocem gdy zasypiał na fotelu czy wrzucać w zaspy, gdy tylko pojawiał się śnieg. Czasem nie wierzę, że był kiedyś czas, gdy byłem tak cholernie szczęśliwy. To nierealne, to nie mój świat. Nawet jeśli zawsze mieliśmy tylko te kilka godzin. Od odjazdu do przyjazdu pociągu. 

Nie rozumiem po co przeżyłem, naprawdę. Ja. A nie on. Przecież ja nawet nie chcę. Ale - zabić też się nie potrafię. Więc może nie chcę. Może dlatego wmawiam sobie tyle rzeczy, tylko po to żeby nie myśleć, że nie pójdę tam gdzie on. I sam nie wierzę, że wierzę nagle w te bzdury o niebie. 
Boli mnie głowa, to okropne. 

Znosiłem leki, izolatki, lustra, kaftany, niekończące się rozmowy i korytarze szpitalne, tylko po to, żeby móc dalej żyć w świecie, gdzie jego już nie ma? Straciłem swoje 21 gramów już dawno. Jestem martwy w środku. Wszelkie otaczające mnie uczucia są takie idealnie puste, perfekcyjnie udawane. 

Słabo mi. Nie wiem, co mam robić. Tak. Przejdzie. No pewnie. 
Nawet płacz już mnie nie rusza. Coraz częściej czuję się jak wielka kukła. 
Co z tego, że patrzę na list, w którym ktoś nowy wciąż powtarza, że mnie kocha? Kiedy ja już chyba nie potrafię.  Nie chodzi o to, że znów boję się, że stracę. Wiem, że tak będzie. To normalne w życiu ale... ja po prostu, tak kurewsko, tak destrukcyjnie, wciąż chcę jego. 

Czasem słyszę, że kogoś intryguję czy fascynuję. Ludzie nie mają pojęcia jakie moje życie jest puste. A ja czasem jestem znudzony, nie wiem kogo mam grać. Czy mam być zabawny, głupi, czarujący, poważny, inteligentny, uroczy, irytujący, smutny? Jestem każdym z nich. Dla każdego, dokładnie tak jak tego chce, prawda? Tylko, prawdziwego mnie już dawno nie ma. 


Wciąż mam umysł dwunastolatka. Jestem małym, przerażonym, smutnym chłopcem z pętelką na szyi.

Into the gaping emptiness I'll go
        On my own.


1 komentarz:

  1. Chciałabym poznać kiedyś kogoś takiego jak Ty. Kto kochałby tak bardzo, że nie potrzebowałby seksu.

    OdpowiedzUsuń