W dniu pierwszym, czasu mojego, tym co stało się pierwszym z mych widoków, byłem ja sam. Choć o tym dowiedziałem się o wiele później, mru. Jaskrawe ślepia o kolorze bliżej niezidentyfikowanym, to chyba pierwsze, co rzuciło mi się wtedy w oczy. Potem rude loki, w zupełnie nieokiełznanym nieładzie, padające niemalże do pasa. Blizna na policzku z jakimiś dziwnymi symbolami, wyglądała tak delikatnie, iż bałem się, że to tylko złudzenie. Tak subtelnie, jakby niemożliwym było odrysować ją na skórze. Spiczaste uszy i ruchliwy ogon, wydały mi się czymś tak oczywistym, że nawet ich nie zauważyłem. I prawie przebijające skórę kości, uwieńczenie tego karykaturalnego obrazka, który o wiele później zacząłem przyrównywać do mojego pierwszego wschodu słońca. Tuż za mną jakiś cień. Cień w białym fartuchu, który wyciągnął dłoń w moją stronę, kładąc ją po chwili na wiotkim mym ramieniu. Drgnąłem gwałtownie, choć nawet nie wiem czym to było spowodowane. Poprawka, nie wiedziałem. Nie było mnie i już byłem. Siedziałem tam od początku, a potem ktoś mnie stworzył. Nie wiem, który z neuronów to spowodował, ale moja dłoń pomknęła w stronę odbicia. Zrobiła to na tyle niesprawnie i nieumiejętnie, że zderzyła się z gładką taflą lustra. Wtedy usłyszałem swój pierwszy krzyk. Bez odczucia pierwszego bólu.
Przemykające w mojej głowie obrazy, były bezlitosne. Nie minęły sekundy, a wiłem się skulony na podłodze, poznając czym jest agonia. Nie bolało, czułem coś innego. Uczucie, którego do tej nie pory nie potrafię sprecyzować. A może jednak… może jednak to był ból? Towarzyszący istnieniu.
Nikt o zdrowych myślach nie rozpatruje przypadków niemowląt. Przynajmniej nie, dlaczego nie pamiętają one w późniejszym życiu, nic z tego okresu? Poród, pierwsze i ostatnie miłe powitanie, pierwszy oddech. Za to Karnawał już wiedział czemu. To było straszne. I tylko takie zwykłe, ogólno znaczeniowe słowo wystarczy by oddać owe uczucie. Czary mary, nie było cię i jesteś. Jesteś po raz pierwszy, a wszystko już jest od dawna. Każda rzecz naokoło ciebie. To nie magia, złudzenie czy urojenie. To rzeczywistość, najdziwniejsza z bajek.
Potem był Pan. Pan był wszystkim i całą resztą. Pan posiadał wiedzę, umożliwiającą odpowiedź na każde moje pytanie. Obrazował wszystkie zagadnienia, które mnie tak męczyły. I wszystko wydawało się proste, dalsze trwanie było banalną rzeczą.
W odmętach mojej zranionej pamięci, ukrywam zdarzenie, które przyczyniło się do stwierdzenia, które mogę teraz szeptać bez obaw: mój świat nie istnieje. Nagle zaczął być ten na zewnątrz. Na tyle zuchwały by mnie wołać, a ja na tyle zakochany w nieznanym, by go usłuchać. Nawet nie zauważyłem kiedy lustro, Pan i wszystko co znałem, stało się przeszłością.
Nagle kazano mi żyć, odbierając ból, który znałem.